Praca pedagogiczna jest dużym wyzwaniem! Łączy w sobie tyle różnych przestrzeni, że trzeba mieć wachlarz umiejętności, aby się w tym odnaleźć i nie utonąć. Taka prawda. Jestem pedagożką w żłobku w Zielonej Górze. Wiem, co mówię :) Ogromna też na pedagogu spoczywa odpowiedzialność, bo najczęściej jest tym „elementem”, który odgrywa kluczową rolę w decyzji rodzica, czy wybierze ten czy inny żłobek prywatny. I mimo że rodzice szukający żłobka wpiszą w Google „żłobek Zielona Góra”, to tak naprawdę to, czego chcą się dowiedzieć o danym żłobku, to czy są tam dobrzy pedagodzy.
Skąd biorą się pedagodzy? ;)
Ze studiów. I tu się wszystko zaczyna, jeśli chodzi o pedagogów dobrych i niedobrych… Sposób przyjmowania przyszłych pedagogów na studia nijak nie jest skonfrontowany z rzeczywistością, która czeka ich po studiach. Przez to część osób marnuje swój czas przez pięć lat studiów, bo życie zweryfikuje ich bardzo mocno. Studia dają im wiedzę, ale nie doświadczenie. Dają możliwość tworzenia prezentacji, ale nie dają ani nie sformatują serca. Do tej pracy trzeba mieć wielkie serce i wewnętrzną motywację.
Uczymy się tego, jaki mamy przerobić z dziećmi materiał, jak będziemy uczyć alfabetu czy plastyki oraz z jakimi wyzwaniami związanymi z trudnymi zachowaniami dzieci się spotkamy, jednocześnie nie ucząc się o tym, jak ważny jest dobry kontakt z rodzicami i sposób komunikacji.
Uczymy się, jak oceniać pracę dzieci i ich zachowanie, jak wpisywać uwagi oraz o tym, że teoretycznie ocen nie ma w edukacji przedszkolnej wczesnoszkolnej, ale jednak uśmieszki i smutne miny dominują sale przedszkolne, a w komunikacji głośno wybrzmiewa: „Staś nie rób, Staś nie biegaj, Staś nie oddychaj”.
W warunkach, w jakich w Polsce klasy czy grupy i zajęcia edukacyjne pękają w szwach, edukatorzy są jak puste kubeczki, w których brakuje mocy i narzędzi do poradzenia sobie z odpowiedzialnością za wszystko w ich pracy.
Więc jak być tym dobrym pedagogiem?
Jak sobie radzić z tą presją ilości zadań? Jak utrzymać swój zapał do pracy? Gdzie szukać inspiracji i wsparcia? W moim odczuciu to, czego brakuje w Zielonej Górze, bo stąd pochodzę i tu pracuję (jednocześnie potrafię sobie wyobrazić, że innych miast również może to dotyczyć), to społeczność. SPOŁECZNOŚĆ.
Wydaje się zbyt proste? Jednak jesteśmy istotami stadnymi. Potrzebujemy swojego stada, aby żyć z satysfakcją i spokojem. Wyizolowani na dłuższy czas tracimy moc. Społeczność stwarza wiele możliwości wsparcia oraz rozwoju. Stanowi rozwiązanie dla wielu wyzwań.
A gdyby tak mieć społeczność i przestrzeń dla spotkań edukatorów dzieci, moglibyśmy dzielić się ze sobą różnymi wyzwaniami w pracy, szukać rozwiązań, dzielić się swoimi super projektami oraz sukcesami. Łączyć się do większych przedsięwzięć, które dają nam satysfakcję i poczucie sprawczości.
Pójdźmy dalej z tą społecznością... Gdyby tak stworzyć bliższą społeczność z rodzinami dzieci, którym towarzyszymy w rozwoju... oho... nie uczymy... nie nauczamy... napisałam „towarzyszymy”... tak... zaraz do tego wrócę. Zatem gdyby tak budować bliższe relacje z rodzinami w grupach i klasach – dużo łatwiej nam tworzyć wspólne akcje, wyjścia i atrakcje dla dzieci. Łatwiej byłoby nam wspierać ich rozwój, wspierać tworzenie dla nich lepszych warunków do rozwoju – bo lepiej wiemy, co się dzieje, jak się dzieje, co jest potrzebne, a co jest super upragnione. Brzmi jak bajka. Współtworzenie przestrzeni i atmosfery edukacji dzieci wspólnie! Edukatorzy, rodzice i dzieci. Jest to trochę odklejone od realiów edukacji przyszłych nauczycieli. Nauczycieli, którzy mają nauczać dzieci. Nauczać je efektywnie i z tej nauki rozliczać... ocenami cyfrowymi albo opisowymi. Ocena to ocena. Dla oceny można wszystko. A bez niej nie trzeba nic. Przykra, acz prawdziwa zależność.
Ten, kto wyrósł w takim systemie edukacji i jest teraz dorosłym, który nie czeka na ocenę, na opinię swojej pracy, na feedback... no... szacun ;)
Pedagog a systemowość placówki
Jesteśmy typowymi systemowcami. Garstka nas jakoś tym nie przesiąkła być może dzięki dzikości naszego życia podwórkowego i zapracowaniu naszych rodziców. Ta przypadkowa i częściowo wyzwaniowa przestrzeń dała nam możliwość sprawdzania, testowania, kombinowania, tworzenia band osiedlowych i opracowywania z nimi super zabaw i planów zagłady innej bandy osiedlowej. Pozwalała nam na bieganie po osiedlowych piwnicach i granie w palanta na trawniku przed blokiem, nie mając boiska – to boisko było w naszej głowie. Ten kij z lasu był kijem idealnym. Uważam to za istny dar. Dar, który dał niektórym możliwość dzikiej radości i samostanowienia o swoim czasie oraz czerpania satysfakcji z własnych pomysłów.
Można by wyciągnąć z tego wniosek, że skoro tak się da, to w sumie dalej się da. Pomijając drobny wątek, że czasy się zmieniły i coraz więcej dzieci popołudnia spędza na zorganizowanych zajęciach dodatkowych, które mają zapewnić im świetlaną przyszłość, to dodatkowo przykrywająca nas fala informacji w wiadomościach o różnych nieszczęściach nie pozwala nam już tak ryzykować, puszczając nasze dzieci na podwórko. Bo strach się bać, co siedzi w krzakach. Cukierek albo psikus.
Pedagog przełamujący schematy
Na świecie już funkcjonują placówki żłobkowe, przedszkolne i szkolne, które osiągają wspaniałe wyniki. Nie oceny. Nie mylmy tego. Są placówki, w których dzieci CHCĄ się uczyć. Dla siebie, nie dla oceny.
Są placówki, w których dzieci uczą się nie przykute do ławek i przywiązane do programów, ale współdecydują o tym, czego chcą się uczyć, co poznawać oraz w jaki sposób dowiedzieć się tego, co chcą wiedzieć. Są zainteresowane, ciekawe i te emocje są w nich wzmacniane, a nie tłumione sztucznym programem i ścianami sal. Są placówki, które swobodę myślenia, kreatywnego myślenia stawiają na pierwszym miejscu. A rozmowy między dziećmi w trakcie godzin lekcyjnych naprawdę toczą się wokół pasjonującego dzieci tematu!!! I to jest OK!
Uczą się współpracy, słuchania oraz dzielenia się swoimi myślami. Współtworzą i biorą wspólnie odpowiedzialność za to, co powstaje. Uczą się tej współodpowiedzialności. To jest możliwe nawet u dzieci w wieku żłobkowym! Naprawdę, potwierdzam z całą mocą, bo obserwuję to w swojej codziennej pracy w Wiosce Blisko Lasu, gdzie dzieci mają swobodę i wolność działania, gdzie ich piękne pomysły są inspiracją dla pedagogów do tego, jaką aktywność danego dnia wspólnie podejmą. Gdzie podąża się za pomysłami i potrzebami dzieci w duchu filozofii Reggio Emilia.
Piszę teraz o funkcjonowaniu placówek, ale to tak naprawdę jest o tym, kim jest pedagog. Czy będzie iść sztywnym rytmem programu nauczania, czy będzie obserwować i słuchać dzieci i wspierać rozwijanie ich pomysłów? Czy będzie obserwować ich budowanie wiedzy, nawet jeśli efekt nie będzie taki, jakby oczekiwał i pozwoli im samym odkrywać to dalej, czy wstawi im jedynkę i poprawi to za nich? Czy przede wszystkim będzie wspierać w nich satysfakcję i radość z uczenia się, rozwoju i budowania swojej wiedzy, czy zbuduje w nich przykry obraz obowiązku i rozliczania ich z zadań oraz uzależni ich motywację od oceny, jaką dostaną?
Jest to przykra pułapka, w której tkwimy od wielu wielu lat, i z własnej perspektywy – pedagożki w bliskościowym żłobku w Zielonej Górze – wiem, że wymaga to ogromnej siły i determinacji, by szukać innych dróg. Wychodzić z ram, by spotkać się w świecie przyjaznym i wspierającym dla dzieci. Wymaga wysiłku, by zbudować relacje z dziećmi i ich rodzinami, ale satysfakcja i duma z takiej pracy, gdzie efektem jest poczucie, że to dziecko było z Tobą szczęśliwe i bezpieczne, że pięknie rozwijało swoje zainteresowania, jest nieporównywalnie większa!
Bo dobry pedagog to taki, który widzi najważniejszy „element” swojej (współ)pracy – DZIECKO.